„Prawdziwy triathlon to rodzina, praca i sport” – czy połączenie rodzicielstwa z pasją do triathlonu to duże wyzwanie? Na takie i inne pytania odpowiada Marcjusz Kropidłowski

Marcjusz Kropidłowski (38 l.) – ojciec, mąż, Ironman. W UnlimitedTeam od przełomu lat 2019/2020. Zawodowo zajmuje się prowadzeniem firmy z zakresu doradztwa ubezpieczeniowego. Prywatnie wraz z żoną prowadzi przez życie i ubezpiecza od wszelkiego zła 6letnią córkę oraz świeżo upieczonego syna. To prawdziwy fighter – w młodości 4 razy chorował na odmę płucną, po ciężkiej operacji stracił część lewego płuca, ale zachował pogodę ducha i siłę do walki o swoje marzenia. Dziś jest dumnym Ironmanem, który trenuje od 2017 roku i w każdym sezonie sięga coraz wyżej!

Skąd pomysł na triathlon? Jak wyglądała jego droga do Ironmana? Czy ciężko pogodzić intensywne treningi z zaangażowanym tacierzyństwem? O tym wszystkim Marcjusz opowiada w naszej rozmowie.

Na co dzień firma ubezpieczeniowa, w wolnych chwilach triathlon… Skąd to dość niecodzienne połączenie? Czy jesteś z natury zwolennikiem aktywnego trybu życia, a może to właśnie konkretnie triathlon zajmuje szczególne miejsce w Twoim sercu?

Na pewno jest to jakieś alter ego, druga strona medalu. W pracy jestem ciągle pod presją i stres jest nieodłączną częścią prowadzenia odpowiedzialnego biznesu, szczególnie, że pod moimi skrzydłami jest około 40 osób i 30 tys. klientów każdego roku. Kiedy trenuję, mój umysł odpoczywa, a zapiek to moment, w którym nie myślisz o niczym innym. Idealne połączenie.

Jakie były Twoje początki przygody z triathlonem? Dlaczego zacząłeś trenować tę właśnie dyscyplinę?

Od dziecka zawsze byłem słabej fizyczności. Pod koniec liceum doszła do tego wielokrotna odma płucna i finalnie operacja wiążąca się z wycięciem części płata płuca. W budowaniu pewności siebie nie pomagała mi waga 59 kg przy 190 cm wzrostu… Dlatego jakieś 5 lat temu rozpoczął się mój nieśmiały romans z kolarstwem.

Mniej więcej w tamtym okresie, podczas wakacji na Kaszubach spotkałem typa z dziwną kierownicą (dziś wiem, że to była lemondka). Od słowa do słowa dowiedziałem się, że trenuje triathlon. Było po nim widać siłę, pewność siebie i moc. Zainspirowany tym spotkaniem zacząłem googlować, czym jest triathlon, Ironman i oglądać wszystkie te filmiki na YouTube pod hasłem: Ironman motivation. Tak się zaczęło i… przepadłem.

Pod koniec 2017 r. kupiłem zegarek z GPS do mierzenia dystansu. Na początku byłem w stanie przebiec maksimum 1,5 – 2 km. Ale już w 2018 r. sam, prawie bez przygotowania, zrobiłem 1/4 Ironmana! Przebiegłem wtedy dystans 10 km po raz drugi w życiu.

Potem, w 2019 r., poszła połówka Ironmana w St. Pölten i zupełna bomba od połowy roweru. Popełniłem wszystkie możliwe błędy amatora, ale do mety się doturlałem. Dlatego na mecie obiecałem mojej żonie, że to już koniec. Że to nie ma sensu i ja się nie nadaję na takie długie akcje. Ale… po 3 tygodniach zapisałem się na cały IM [śmiech]. 

Ten rok przyniósł Ci ogromny sukces. Pokonałeś pełen dystans Ironmana na zawodach w Gdyni! Gratulacje! Jak się z tym czujesz? Co czułeś wtedy, gdy przekroczyłeś metę?

Tyle się mówi, że droga jest ważniejsza niż sam cel, ale to prawda! Dokładnie tak było u mnie. Mety 1/4 i 1/2 Ironmana osiągałem na pełnym wykończeniu organizmu. Jednak całego IM robiłem już zupełnie inaczej, po wspólnych treningach i po 2 latach współpracy z Unlimited. Tak długiego dystansu nie leci się w 5 strefie.

Pamiętam, że wzruszyłem się przed wejściem do wody. Pomyślałem, że to się dzieje naprawdę, startuję w Ironmanie! To samo poczułem tuż przed metą, jak już widziałem scenę. Niestety dla mnie, zdecydowałem się końcówkę przelecieć pełnym ogniem i przez to się pomyliłem. Było ciemno, strzelały ognie z boku, straszny huk z trybun – ogromne zamieszanie! I pewnie dlatego dopiero gdy przekroczyłem metę, zorientowałem się, że nie jest ona, na trybunach, ale w namiocie. A tam nie było tam moich bliskich! Tylko medale… To rozczarowujące – nie móc dzielić tej chwili z nimi. Ale nie mogłem już wrócić. Musiałem odebrać depozyty, posiłek regeneracyjny i dopiero za namiotem była moja ekipa.

Więc tak naprawdę sam nie wiem, czy byłem zbyt zmęczony, czy to ten brak mety z bliskimi tak zadziałał, ale wtedy nie czułem już zbyt wiele. Ulgę, zmęczenie. Nie było tak, jak się spodziewałem, nie jak na tych filmikach z YouTube. Może to też kwestia oprawy muzycznej, bo na mecie puścili mi Bania u Cygana [śmiech].

Przygotowania do startu z pewnością były intensywne… a Tobie na dodatek w tym czasie urodziło się dziecko, prawda?

Jest taki podobny, że się nie wykręcę [śmiech].

Jak pogodziłeś przygotowania do zawodów z życiem rodzinnym, z byciem ojcem i mężem? A przecież jeszcze praca… Czy trudno było to połączyć? 

W treningu potrzebny jest nawyk i cel. Bez celu nie ma planu, a bez planu – realizacji. To, że miałem rozpisane treningi bardzo pomogło. Bo skoro jest wpisane w kalendarz, to trzeba wykonać. Oczywiście przy dwójce dzieci i firmie wpisanie treningów do kalendarza wymaga sporo determinacji. Ale doba ma 24 godziny. Licząc, że śpimy 7 godzin, a pracujemy 9-10, nadal zostaje nam dużo czasu na resztę zajęć.

Gdy miałem jedno dziecko, trenowałem ok. 19:00-20:00, kiedy żona kładła córkę spać. Jednak, gdy pojawiło się drugie, musiałem szukać okienek jak już wszyscy spali. Chodziłem spać o 22:00 (bo po tej godzinie już niewiele konstruktywnych spraw można załatwić), a wstawałem koło 5:00. O 7:30 już jadłem śniadanie z rodziną, o 8:15 byłem w pracy. Zrezygnowałem z TV, alkoholu czy innych głupot, które zjadają czas. Basen robiłem wspólnie z córką – ona szła na zajęcia, a ja, zamiast stać jak reszta rodziców na korytarzu, wchodziłem na tor i zawsze ten 1 czy 2 km udawało się przepłynąć. 

Kto Cię najbardziej wspierał, kiedy trenowałeś do zawodów w Gdyni?

Oczywiście, że mój trener [śmiech]. A tak na serio, to dużo zrozumienia dostałem od żony. Wiedziała, że mam ten cel i muszę jeszcze dużo trenować (pod koniec to było 14-15 godzin tygodniowo, wcześniej 6-10). Do tego dochodzi mycie, pranie, konserwacja sprzętu, więc sporo logistyki.

Czasem wracałem po 2-3 godzinach roweru gotowy, aby paść na kanapę, a dostawałem na ręce dwumiesięczne dziecko i trzeba było sobie radzić. Najważniejsze, żeby tej drugiej stronie potem to zrekompensować we wspólnym czasie. 

Czy dołączenie do klubu triathlonowego pomogło Ci w osiągnięciu celu, jakim było zostanie Ironmanem?

Tutaj już bez wazeliny, ale napiszę, że gdyby nie Asia, Marcin, Marek, Szymon, a także koledzy i koleżanki z Unlimited, to nie byłoby tego Ironmana. Dużo można się nauczyć od Was, ale też wspólne treningi są bardzo motywujące. Samemu sobie najłatwiej jest odmówić, ale jak się umówisz z kimś na wspólny trening, to szansa na jego realizację mocno rośnie. Ja na Instagramie obiecałem ludziom, że dowiozę tego Ironmana i nie było lipy. Dużo osób mnie wspierało, ale też motywowało, bo ten zrobił trening, a ta odwaliła PR na zawodach… w grupie zawsze lepiej się zapieka. No i te pokoje Zwift, i sapiące dziewczyny… [śmiech]. 

Jakie są Twoje aktualne, sportowe plany na przyszłość?

To się dopiero rodzi i układa. Na pewno teraz muszę trochę czasu poświęcić rodzinie i firmie. W końcu ciężko robić wszystko na maksa. Prawdziwy triathlon to: rodzina, praca i sport. Dlatego o całym Ironmanie na razie nie myślę. Może za 2-3 lata, bo do tego trzeba już dużo trenować. Teraz myślę o maratonie, tyle że… nie lubię biegania. Najpewniej zrobię jakieś Ironmany 70.3 i to może turystycznie, tak, aby rodzinę zabrać do cieplejszych rejonów. Poza tym może jakaś siłownia i sześciopak… bo w sumie nigdy nie miałem [śmiech]. 

Co poradziłbyś innym rodzicom, którzy tak jak Ty chcieliby zacząć trenować, ale boją się, że nie będą umieli pogodzić tego z życiem rodzinnym?

Logistyka i planowanie. Po Ironmanie wypadłem trochę z reżimu treningowego i dobrze wiem, jak trudno jest do tego wrócić. Na pewno małe nawyki są ważne. Nie od razu Rzym zbudowano. Ja od tygodnia pilnuje się, aby nie włączać drzemek i wstawać o tej godzinie, o której zaplanowałem. Po umyciu zębów jedna seria pompek i już człowiek czuje się lepiej. Można robić gimnastykę z dzieckiem czy w zabawie je ponosić – każdy ruch na początek jest dobry. Dobra górka z wózkiem? Idealny do robienia bazy tlenowej 😊 Oczywiście pierwsze miesiące życia dziecka są superintensywne, ale trzeba sobie pomału dokładać obciążeń i wejść w rytm, czego i Wam, i sobie życzę 😊

My też życzymy tego Tobie oraz naszym czytelnikom! Dzięki za rozmowę